Biegając po bełchatowskich ścieżkach cieszę się jak dziecko, a miejscowość, w której kilka dni temu odbył się I Zelowski Szus o Czółenko oddalona jest zaledwie o 25 minut jazdy samochodem. Powietrze to samo, ziemia ta sama - jestem w domu. W końcu u siebie to u siebie.
Nie do końca byłam przekonana czy kolejny bieg, tydzień po tygodniu to dobry pomysł, biorąc pod uwagę mój najważniejszy cel na ten sezon. Obecnie wybierając starty patrzę w przyszłość, dużo analizuję, kalkuluję, bo nie chcę nic spieprzyć. Maraton to maraton i obiecałam, że odpowiednio się przygotuję nim stanę na starcie. Na szczęście udało się wszystko fajnie dograć, poukładać odpowiednio treningi i w niedzielę mogłam powalczyć o nowy rekord życiowy.
Nie będę ukrywać, że to właśnie pierwsze co mnie przekonało do biegu. Jestem już na tym etapie, że aby zaliczyć swój wynik jako życiówkę, trasa musi posiadać atest, po prostu. Cieszyłam się z wyniku w Myślenicach, ale nie mogłam go wpisać jako swój best of the best na 10 km. Rekord życiowy, to życiowy i chciałam to mieć. Zdawałam sobie sprawę, że może być ciężko wybiegać dobry wynik, ale wierzyłam, że to zrobię, a po cichutku liczyłam też na jakieś wyróżnienie...
Start zaplanowany na 11:45, został przesunięty na 12.00 co mnie trochę zdenerwowało i wybiło z rytmu. Rozgrzewkę zaplanowałam tak, by skończyć ją tuż po 11:40. Było chłodno, rozgrzałam się i... nie wiedziałam co mam robić przez kolejne 20 minut. Obsuwa może się zdarzyć każdemu, więc jakoś to przełknęłam i poszłam truchtać dalej.
Ustawiłam się dosyć blisko startu. Nie w pierwszej linii, ale tak, by nie musieć nikogo wyprzedzać i aby nikt nie musiał mnie. Trafiłam idealnie.
Pierwszy kilometr 4:33. Trochę za szybko. Na drugim asekuracyjnie zwolniłam, ale czułam się dobrze, więc kolejne poleciały 4:39, 4:34, 4:35. Cały czas biegłam w małej grupce, chyba nawet trochę nakręcaliśmy się wzajemnie. Panowie momentami chowali się za moimi plecami, by później i tak mnie wyprzedzić (oj nie ładnie!). Nie patrzyłam na zegarek, tylko biegłam na samopoczucie, a gdy było z górki i z wiatrem nawet po 4:25. Półmetek przekroczyłam z czasem poniżej 23 minut. Tato mi krzyknął, że jestem 6 kobietą. Zmotywowałam się i leciałam przed siebie. Było dobrze aż do 7 kilometra, a później niestety skończyła się sielanka.
Wiatr przywalił mi tak w twarz, że momentalnie zabrakło sił. Delikatna górka wydawała się wielkim wzgórzem, a ja miałam wrażenie, że prawie stoję w miejscu. 3 kolejne kilometry to była walka. Starałam się coś przyśpieszyć, ale nie byłam w stanie utrzymać tempa. Ze wszystkich sił pilnowałam się tylko aby nie schodzić poniżej 5 min/km. Udało się. Później 9 kilometr był już z górki. Postawiłam wszystko na jedną kartę, poleciałam ile jeszcze miałam sił w nogach i przekroczyłam metę z nowym rekordem życiowym - 46:24. Oj jaka była moja radość!
ostatnia prosta
Na mecie byłam 6 kobietą i jak się później okazało, pierwszą w swojej kategorii wiekowej. Po raz pierwszy stanęłam na najwyższym stopniu podium. To było niesamowite, a uśmiech z mej twarzy nie znikał już przez cały dzień. Chyba lepszej nagrody, za ostatnie miesiące treningów nie mogłam sobie wymarzyć. Warto marzyć, warto trenować, warto wierzyć!
I Zelowski Szus o Czółenko to kolejny bieg, na którym tato był ze mną. Kibicował, wspierał, informował i robił zdjęcia. Nie musiałam go prosić o to, czy pojedzie ze mną. Dla niego było to oczywiste, że tam będzie. Walczyłam do końca. Myślę, że to dzięki jego obecności nie poddałam się na ostatnich kilometrach. Bardzo chciałam, by był dumny ze mnie i myślę, że był.. :)
Pięknie ;-) życiówka i pudło to na pewno niesamowite przeżycie ;-)
OdpowiedzUsuńAniu.. nie da się ukryć :)
Usuńgratulacje ! super wynik pudło wygrana w kat. i życiowka pięknie :) a doping rodzinki to niesie i odrazu lżej sie biegnie :)
OdpowiedzUsuńOj tak, bardzo fajnie się złożyło z tym podium i życiówką :D
UsuńTrener też chyba dumny :D
OdpowiedzUsuńChybaa????
Usuńoj tam na pewno :D
UsuńPięknie! Zbierają się, oj zbierają dobre wspomnienia <3
OdpowiedzUsuńi oby było ich jak najwięcej! :D
UsuńTeż bardzo lubię biegi, gdzie tata jest ze mną i mi kibicuje. Jakoś inaczej się wtedy czuję. A jeszcze bardziej gdy biegnie ze mną :)
OdpowiedzUsuńWsparcie bliskich jest bardzo ważne ;)
UsuńBardzo ładnie, oby tak dalej. Bieganie to piękna pasja! ;)
OdpowiedzUsuńI to baaardzo :))
UsuńGratulacje!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D
UsuńBrawo! Ja również w weekend życiówkę na dyszkę trzasnęłam, ale w Poznaniu na Maniackiej :)
OdpowiedzUsuńO! Maniacka Dziesiątka była chyba bardzo szczęśliwa dla wielu w tym roku :D Gratulacje dla Ciebie! :)
UsuńSuper, gratuluję. Skoro stanęłaś na najwyższym stopniu podium, jestem bardzo ciekaw jak wygląda świat z góry :)
OdpowiedzUsuńMiłe uczucie.. choć troszkę peszące :D
UsuńGratuluję Ci pięknego biegu Kochana! :*
OdpowiedzUsuńdziękuję! :*
UsuńGratulacje Kochana! Strasznie Cię podziwiam! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mi miło! :)
UsuńWielkie gratulacje :-)
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńGratuluje!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Madziu! :)
Usuń